niedziela, 20 listopada 2016

Jeszcze nie...

Pogoda dała nam jeszcze trochę czasu, przymrozki odpuściły, ale już sama nie wiem co gorsze, bo to mokre i bure coś za oknem wpędza mnie w dołek, a nawet wielki dół. Dwa dni wyjęte z życiorysu.

I jeszcze zbliżające się święta, które nie wzbudzają we mnie dzikiego entuzjazmu. Nie rozumiem tego kulinarnego szaleństwa, nigdy nie rozumiałam, jakby wszystkie gospodynie chciały nadrobić zaległości z całego roku  w gotowaniu, pieczeniu, sprzątaniu. Czyżby taka dziwna forma dowartościowania się? Bo na co komu te góry jedzenia, odgrzewane do nowego roku, pakowane na wynos dzieciom i kto tam się jeszcze nawinie. Częstowanie sernikiem o zapachu kiełbasy, horror. A może to pozostałość po czasach kiedy nic w sklepach nie było? Teraz jest, na bieżąco, a jednak zakupy robimy jak -na wojnę-.
Kiedyś, znajoma goniąc resztami sił usłyszała - a kto ci kazał to wszystko robić? Sama chciałaś.-
I tak właśnie myślę, same chcemy, a kiedy zamiast pochwalnych peanów usłyszymy -nikt ci nie kazał tego robić- czujemy się niedoceniane, rozczarowane, rozgoryczone. 
A może bliscy woleliby iść z nami na świąteczny spacer, pojechać gdzieś w góry, powędrować, a nie siedzieć, jeść i leżeć, a w ramach rozrywki iść do kościoła, bo tak niestety wyglądają święta w większości domów, nierzadko do świątecznych atrakcji dołączają jeszcze kłótnie rodzinne.
Kilka lat temu spojrzałam na wszystko inaczej. Teraz lubię spacerować, obserwować świąteczną gorączkę, ale z boku, nie uczestnicząc w niej. Nie ma gór jedzenia, blach z ciastami, jest tylko tyle ile potrzeba, a człowiekowi do życia niewiele potrzeba. Zdecydowanie być, a nie mieć.
Szaleństwo już się zaczęło, a nazywa się -Jarmarki Bożonarodzeniowe- , Wrocław chyba najszybciej zaczął,  ja też się wybiorę na jarmark, ale nie ten skrzący-błyszczący, ale ludowy.

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz