poniedziałek, 30 lipca 2018

Po regeneracji...no cóż...

Entuzjazm był, chęci były, niestety mdłe ciało odmówiło współpracy.
Tak się zakończyła moja regeneracja...portret trumienny...


Fotka której mój Połówek mało życiem nie przepłacił ;)

niedziela, 29 lipca 2018

...niedziela będzie dla mnie...


Jadę na cały dzień z zamiarem regeneracji własnej, przywrócenia się do jako takiego pionu, będę naprawiać ciało i ducha ;)



czwartek, 12 lipca 2018

Śleputka.

Jest bardzo źle. Mocznica bardzo zaawansowana. Dostała kroplówki, zastrzyki, wszystko co można podać. Cała śluzówka w ranach, dlatego nie je i nie pije. Jeśli nie zdarzy się cud to ma niewiele czasu, dostała ciepłą kołderkę i miejscówkę w łazience. Nie zostawię jej samej, będzie z nami w domu, choćby to miało być tylko kilka dni. 

środa, 11 lipca 2018

Opowiem wam bajkę, jak kot palił fajkę...

Akurat w tym miesiącu mija osiem lat odkąd kupiliśmy nasze wiejskie siedlisko. To znaczy, wtedy jeszcze nie siedlisko, tylko chaszcze i stara przedwojenna chałupa, ale nie o tym chciałam...
Chciałam o Śleputce, to pierwsza bezdomna koteczka którą zauważyłam w naszych już krzaczorach, dzika kotka, bardzo chora, z zaropiałymi oczami, z zaawansowaną postacią kociego kataru. O złapaniu mowy nie było, więc karmiłam ją dobrą karmą, mieszałam w niej leki i suplementy. Kotka wyzdrowiała, niestety straciła jedno oczko. Przez osiem lat przychodziła na jedzonko, siadała pod drzwiami tarasu i patrzyła jednym oczkiem, lubiła pospać na wiązce słomy lub na ławce i wygrzać się w słoneczku, czasem kradła sikorkom słoninkę. Dobrze znała harmonogram psich spacerów, wiedziała kiedy ewakuować się z posesji, chwilę po powrocie psów do domu była znów na podwórku. Śleputka jest wysterylizowana, złapałam ją w żywołapkę a jako kotka bezdomna za zabieg zapłaciła gmina. Nigdy jednak nie dała się pogłaskać, nie wspominając o wzięciu na ręce...do dzisiaj.
Od jakiegoś czasu nie widziałam jej, dzisiaj przyszła pod bramę, jeden z psiaków był jeszcze na podwórku, obszczekiwał ją przez płot, ale ona nie reagowała. Psiaka zaprowadziłam do domu i wyszłam do niej za ogrodzenie. Pozwoliła podejść do siebie, ręki się trochę obawiała, ale nie uciekała, tylko odchodziła kilka kroczków, w końcu dała się wziąć na ręce. Nic nie waży, jest lekka jak piórko, w złym stanie, przyszła po pomoc, lub szukać spokojnego miejsca by odejść. Dostała wszystko co mogłam jej dać, ciepłą poduszkę, kocyk, miseczki z jedzeniem, piciem i spokojny kąt. 
Koty bezdomne żyją średnio kilka lat, ona ma już około 9-10, bo gdy się sprowadziliśmy na wieś była już dorosła. Serce boli, może uda mi się jeszcze przedłużyć jej żywot. Trzymajcie kciuki.
A to Śleputka, jej towarzyszka zginęła tragicznie trzy lata temu, jak wiele, wiele bezdomnych kotów, pod kołami samochodu. 


poniedziałek, 9 lipca 2018

Takie tam...

Wybraliśmy się na niedzielną wycieczkę do małego miasteczka, zdroju, kiedyś będącym perełką zdrojową, na pograniczu polsko-czeskim. Dzisiaj z trudem i mozołem podnoszącym się z "przemianowej totalnej rujnacji".
Dawno dawno temu, pamiętam to miasteczko tętniące życiem, mnóstwem kuracjuszy, muzyką "fajfów", ośrodkami sanatoryjnymi, szpitalami. Po czasach świetności nie zostało nic.
Jedno jedyne sanatorium Skowronek, reszta w ruinie, lub zburzona. Szpitale cztery, w tym jeden już "na kolanach".
Jednego nie pojmę nigdy, dlaczego my, musieliśmy wszystko w czasach przemiany ustroju unicestwić, rozwalić, rozsprzedać, zrównać z ziemią, całkiem odwrotnie niż nasi południowi sąsiedzi. Teraz oni są daleko z przodu, a my podnosimy z ruin to co kiedyś świetnie prosperowało.
Pojechaliśmy tam zobaczyć nową tężnię. Przy ciechocińskich to jest raczej punkt tężniowy;), choć wysokością im nie ustępuje. Takie dwa w jednym. Wieża widokowa z rdzeniem z faszyny po której spływa solanka. Jest ok, bardzo ok :))) 
Włodarze miasteczka mają plany na dalszą rewitalizację zdroju, co mnie bardzo cieszy, bo tereny do pieszych wędrówek świetne jak dla mnie, łagodne górki, w zasięgu mojego zdrowia, jeszcze...,choć tylko i wyłącznie w moim żółwim tempie, z odpoczynkami co chwilę, z kijami do podpierania obowiązkowo. Tylko mój Połówek jest w stanie mi towarzyszyć, wlokąc się w moim tempie, oczywiście z miłości do mnie ;), czasem mi go szkoda. Jeśli więc kiedyś zobaczycie dwa człapiące żółwie w górkach opawskich to będziemy my ;)))
Aaach, obiadowaliśmy w restauracji jak z "tamtych" czasów, atmosfera dancingowa, muzyka również, do tego towarzystwo 60grubo+, już nie wirujące, ale raźno tańczące na parkiecie. Na chwilę cofnęłam się w czasie o ponad trzydzieści lat. Fajnie pomyślane i połączone. Teraźniejszość z przeszłością. Miejsca brak, ledwo znaleźliśmy wolny stoliczek. I cieszę się z tego, bo na chwilę zanurzyłam się we wspomnieniach z dziecięcych lat.

No i prezenti bohaterki dnia:


Głuchołaska tężnia




jakby co;), to właśnie jest faszyna po której ścieka solanka :) 


czwartek, 5 lipca 2018

Pliszka.

Piękny, słoneczny dzień dzisiaj, niech będzie dla wszystkich dobry :)

A to są owe pliszki z wpisu "Wojna na górze", mama i dziecię, nauka latania :) Bo to chyba pliszki są?????

niedziela, 1 lipca 2018

Wojna na górze.

Słońce postanowiło powalczyć ;), kiedy uda mu się wydrzeć zza chmur jest cieplutko, kiedy chmury zwyciężają jest chłodno i wieje nieprzyjemny wiatr. Kibicuję słoneczku, choć za upałami nie przepadam, tęsknię do czasów gdy temperatury powyżej 25 stopni nazywały się upałami. 30 mnie zabija.

Uruchomiłam suszarkę do owoców, na pierwszy rzut poszły czarne porzeczki do zimowych herbatek i po raz pierwszy wrzuciłam również porzeczki czerwone, zobaczę jak pójdzie ich suszenie, myślę że dałyby orzeźwiający posmak herbatkom.


Pierwsze cytrynki same odpadły z gałązek, wyszła pyszna lemoniada :), jeszcze kilka wisi  na krzaczku, ale coś kwiatów nie widać, a jak nie będzie kwiatków, to nie będzie owocków ;(


Przy tegorocznej reorganizacji warzywnika, popełniłam mnóstwo błędów, posadziłam/posiałam wszystko bezmyślnie, bez ładu i składu. Teraz widzę błędy, więc na przyszły rok z pewnością inaczej wszystko rozmieszczę, cóż, uczymy się cały czas. 
Dobrze że chociaż doniczkowy eksperyment całkiem dobrze idzie ;), bakłażany, pomidorki, papryczki, dają radę :)


Mały bzik Palibin zrobił mi niespodziankę :)



Oprócz porządkowania warzywnych upraw, konieczne jest uporządkowanie części kwiatowych nasadzeń. Muszę zrobić jeżówkowe poletko i uwolnić rośliny na rabacie, którą te one jeżówki zaanektowały w całości. Nawet róże nie są w stanie z nimi zawalczyć, nie mówiąc już o uroczych jarzmiankach, floksach, marcinkach, których wcale nie widać. Myślę że nie będę czekać na koniec lata z przesadzaniem, tylko jak mnie natchnie to popełnię to;). Nie mam pojęcia skąd się ich tyle narobiło, są w każdym zakątku ogrodu.



Nie mam pięknego zadbanego ogrodu, większość powiedziałaby że jest zapuszczony, fakt, haszczasty jest, ale za to mam tyle ptaków i innych zwierzaków, cieszą mnie one bardziej niż zadbane rabatki. Teraz jednym okiem spoglądam za okno, gdzie mama pliszka uczy maluśką pliszkę latać. Maluszek przysiadł na daszku karmnika, a mama podkarmia go chyba muchami i kłapie dziobem, tłumacząc jak się fruwa ;). Mam obrobioną ścianę domu przez jaskółki, ścianę garażu przez drozdy, na różanej pergoli gniazdo kosów, wcale się nie boją, a przechodząc do drzwi trzeba uważać na hmmm bombki. No i nietoperki na poddaszu w garażu. Żaby, zaskrońce, jeży pod dostatkiem i wszystko co fruwa, biega i pełza ma tu swoje miejsce, oprócz ślimaków golców, których z chęcią bym się pozbyła.
A kilka dni temu zauważyłam gniazdo, chyba mazurków, pod obróbką dachu, przy rynnie, nadają alfabetem Morse'a stukając dziobami w blachę i stepując pazurkami. Drozdy to niechluje, takiego badziewnego gniazda to ja nigdy nie widziałam.



Jaskółki to przy nich mistrzowie architektury ;))), niestety produkcję odpadów mają duuużo większą ;)


No kto by pozwolił na taką rujnację ściany? Jesienią zeszłego roku, wyszorowaliśmy ścianę i wyrzuciliśmy gniazdo z kominka, postanawiając że wiosną nie pozwolimy się im tu osiedlić. Na garażu proszę bardzo, tam gdzie drozdy, ale nie na domu. Wiosną przygotowałam stare firanki, żeby przyczepione powiewały na wietrze i odstraszały. Przyczepianie tych firanek tak nam pomału szło, że pewnego dnia, gdy wyszłam na taras, oczy mi wyszły jak spodki. Już są, już latają, obsiadają kominki. Macham rękami, straszę, ale one atakują z wszystkich stron. Złapałam wielki i dłuuugi podbierak, do łapania dzikich kotów, macham i macham, myślicie że sobie coś z tego robiły? Ręce mi omdlały i dałam sobie spokój. Kiedy Połówek wrócił z pracy oświadczyłam mu że jest po ptokach, mamy znowu jaskółki na domu, -no i dobrze- odpowiedział. To po co ja walczyłam chyba z godzinę z tym podbierakiem?

W tych różach kolejny rok rozmnażają się kosy, trzeba uważać przemykając do drzwi wejściowych, żeby broszki nie zarobić ;)


Bardzo wesoło mi się tu żyje.

Na koniec rzucam kota, łapcie


Aaaa jeszcze dam Wam chlebusia na kolację, spieczony fest, ale ja takie lubię.