poniedziałek, 29 stycznia 2018

Można się było spodziewać...

A ja naiwna już myślałam, że tej zimy ominie mnie opieka nad kolczastymi brudaskami. Głupia ja. Już jest pierwszy, mały kurdupelek, niewiele większy od mojej pięści.

niedziela, 28 stycznia 2018

Bardzo smutny dzień. Warunki pogodowe nie pozwoliły wyprawie ratunkowej na podjęcie dalszej akcji, by dotrzeć do Tomasza Mackiewicza. Odchodzi w objęciach góry, którą próbował zdobyć wiele razy.

"Wiem że upór mój może wydawać się szalony, obsesyjny, ale to coś więcej to KRZYK KAMIENIA jak to wspaniale określił Werner Hercog w filmie o tym właśnie tytule... Ta góra nie daje mi spokoju dlatego muszę tam wrócić."



czwartek, 25 stycznia 2018

I znowu o czym innym...

Miało być o pierwszych zasiewach, czyli ostrych papryczkach, o nietrafionych wyborach odmian z zeszłego roku, ale będzie o refleksji po półwieczu (ale niewiele po ;)).
Generalnie o porażkach, nie o tragediach życiowych, które wciągają nas w czarną rozpacz jak bagno, ale o takich zwykłych, najzwyklejszych porażkach, które na własne życzenie przekuwamy w tragedie, że już nic, tylko skoczyć na główkę do Rowu Mariańskiego. 
-że ta świnia nie koleżanka, podkupiła mi auto w komisie, a najpierw jak oglądałyśmy razem to mnie specjalnie zniechęcała
- że zarabiam się po szyję i wycieram kąty za granicą żeby urządzić dom, tak jakbyśmy mogły to co kosztem zdrowia kupimy wciągnąć ze sobą do grobu
- że mąż kanalia mnie zdradza a jeszcze czasem śliwę pod okiem zafunduje, ale się go trzymać będę rencami i nogoma bo sama sobie nie dam rady
itd. itd. itp.
ad.1 -fałszywych ludzi należy bez żalu eliminować z naszego życia, bo oni nic dobrego w nie nie wniosą, wręcz przeciwnie, lepiej takich koleżanek nie mieć niż mieć
ad. 2 -tu jest znacznie gorzej, opamiętanie przeważnie wraca dopiero wtedy gdy stracimy zdrowie, albo...rodzinę, cóż...zostaje dylemat -czy było warto?-
ad. 3 - tego mój rozum nie pojmuje, choć znam kobiety trwające w chorych związkach, które to związki niszczą je doszczętnie, pozbawiając godności i upadlając, gdzie w tym znaleźć choćby iskierkę radości życia? Życia które mamy tylko jedno, do tego króciutkie jak mgnienie oka. Lepiej po trzęsieniu ziemi lepić własnymi rękami choćby kurną chatę, niż mieszkać w luksusie robiąc za ścierę do podłogi.
Nie mówiąc już o bzdetach jak niezdany egzamin, czy inne duperelki.
Kłopoty i problemy zawsze nam będą towarzyszyć, bo ziemia to nie Arkadia, ale im szybciej za każdym niepowodzeniem zamkniemy drzwi i otworzymy nowe, to tym więcej uda nam się z tej Arkadii uszczknąć w naszym ziemskim życiu, choćby odrobinkę ;)))

 "Żyjemy tak, jakby życie było karą. A przecież jest nagrodą."
Jan Stępień

i jeszcze

"Pozwól innym wieść małe życie, ale nie sobie. Pozwól innym kłócić się o nieistotne szczegóły, ale nie sobie. Pozwól innym płakać z byle powodu, ale nie sobie. Pozwól innym zostawić swoją przyszłość w czyichś rękach, ale nie sobie."
Jim Rohn





sobota, 13 stycznia 2018

Wykrakałam...

...w dzieciństwie miałam przezwisko >wrona< , więc krakanie nie powinno mi być obce. Mróz, przyszedł, może nie jest to wielkie mrozisko, ale dla rozbudzonych roślin te kilka zapowiadanych mroźnych dni a szczególnie nocy, może być w skutkach tragiczne. Wskoczyłam więc dzisiaj w ten przenikliwy, zimny wiatr, okryłam to na czym mi naj-najbardziej zależało, reszta musi sobie radzić sama, ale straty będą na pewno dotkliwe, ocenimy wiosną. Grubą warstwę kory dostały chryzantemy, które ostro ruszyły z wegetacją, liliowce, piwonie i inne rozbudzone rośliny, wielki kopiec moja ulubiona Sally Holmes, włókninę zimową dodatkowo młodziutkie rodki, jedna chryzantema która w ogóle w tym roku nie zasnęła na zimę, hiacynty i żonkile. Kilka donic dostało dodatkowe ubranka. A teraz zostaje nadzieja by wiosenny bilans wyszedł jednak na plus, choć czarno to widzę.



Mimo ciepłego ubrania i czapy, wygwizdało mi nieźle głowę, więc po powrocie do domu zaparzyłam sobie kubeł jeżówki z dodatkiem płatków róży dla podniesienia smaku ;), z miodkiem wrzosowym, a teraz rozgrzewamy się tą "rudą na myszach", razem z Połówkiem, on też zasłużył bo pomagał :)

A w domu, całe kotowe bandziorstwo nagle zapałało wielką sympatią do kaloryferowego leżaka, to najlepsza zimowa miejscówka z podgrzewaczem dupencji w zestawie, więc kto pierwszy ten lepszy, wystarczy chwila nieuwagi i...smuteczek ;)))  




A reszta...orze jak może...








sobota, 6 stycznia 2018

A miało być o czymś innym...

...a jest o kurach. Zmotywował mnie wpis Agatka o jej szczęśliwym stadku, bardzo miło się czyta jej pełne troski słowa o pierzastych podopiecznych, zresztą wpisy Agatki w ogóle przyjemnie się czyta :). A stadko ma bardzo atrakcyjne i kolorowe :)
Ja też mam kury, kilka sztuk, troszczę się o nie, a one mi się odwdzięczają smakowitymi jajkami. Bardzo podobają mi się ozdobne kurki i nawet na początku mojej kurzej przygody miałam kilka, ale teraz zostały już tylko dwie. 
Pomyślałam że skoro pomagam zwierzętom, to mogę pomagać i kurom, przynajmniej tym które trafią do mnie, to przecież też zwierzęta. I nie mam zamiaru prowadzić dysput o jedzeniu mięsa czy nie jedzeniu, bo to indywidualny wybór każdego z nas, ale o szacunku do życia. 
Z przyczyn naturalnych, choć nie do końca, bo dwie kurki zniknęły jak kamfora, podejrzewam lisicę lub ptaki drapieżne, których u nas dostatek, a do tego wcale się ludzi nie boją i potrafią atakować w obecności człowieka, w każdym bądź razie, zostały mi tylko dwie nioski sierotki. Tak więc, kolejny już raz, niecały miesiąc temu trafiły do nas cztery kurki fermowe. Półłyse, wymęczone, pościskane w klatkach jak sardynki w puszce, obwożone ciężarówką po całej gminie. 
Urodziły się po raz drugi, niczego nie znają, uczą się żyć, uczą się jeść, uczą się grzebania w ziemi. Zaczynają odrastać im pióra. Zaczynają być kurami.







A w ogrodzie? Wszystko na wierzchu, rośliny ruszyły jak na wiosnę, jeśli przyjdą mrozy, a na pewno przyjdą, straty będą ogromne. Wszystkie cebulowe na wierzchu i pustynniki, i dyptam, i chryzantemy, rozchodniki. Pąki na drzewach. Róże. :((((
Ta wiosna w styczniu moim zdaniem nie wróży nic dobrego, w zimie powinna być zima, i już ;)






   

wtorek, 2 stycznia 2018

Fejsbuuuuuczki...

Ostatnimi czasy z deprechy wyjść nie mogę, ale mam problem z systematycznością ostatnio i to mooooże jest powód, zapominam o lekach. Pewnie zahaczam też niechcący o dwubiegunówkę, więc mimo deprechy teraz kulam się ze śmiechu. Połówek jakieś mecze ogląda a mi łezki ze śmiechu obraz rozmazują. Kochany fejsbuczek, mój kabarecik, źródełko wiecznie tryskające humorem? Głupotą tysz...
Nagle w oczy wpadł mi wszawy problem szkolno-przedszkolny. Przerażone mamy wymieniały się sposobami na pozbycie się wszów/wszy/wesz z głów swoich pociech.
Nie żebym się miała wyśmiewać z problemu, absolutnie, choć nie mam pojęcia jakim cudem takie plagi mogą jeszcze występować we współczesnych czasach, ale skoro są to trzeba z nimi walczyć na wszelkie sposoby, lub podrzucić dziecko pawianom na dzień lub dwa. Wszystkie rady płyną pewnie z serca, a zrozpaczone matki chłoną je jak gąbka, więc świnia ze mnie okropna że rżę z niektórych jak koń. A które z tych porad doprowadziły mnie do ataków śmiechu?
Współczesne fejsuczkowe sposoby na wszy:

- natrzeć głowę majonezem i założyć czepek (spłakałam się do łez, widząc oczami wyobraźni majonezowy masaż głowy)

- upiec gnidy prostownicą do włosów (kryminałem pachnie)

- udać się do...weterynarza (co lekarz to lekarz)

- umyć głowę szamponem na pchły :)))

- muchozolem (tu już ryczałam ze śmiechu)

Oczywiście było jeszcze dużo innych rad, ale te wybitnie poprawiły mi humor za co serdecznie dziękuję fesbuczkowi i jego użytkownikom.
...ale uwierzyć nie mogłam że wszy są takim problemem...nadal...