czwartek, 28 września 2017

***



Jestem piękny i uroczy................po SPA ;)
Właśnie wróciliśmy, po stresie, radość i ulga. Takiego tchórza to świat nie widział, jakby szczotka była siekierą a maszynka piłą łańcuchową. 


  
Nastały smutne dwa dni, dwa pogrzeby. Koniec każdego życia to smutek dla rodziny i znajomych. Jednak inaczej przyjmujemy odejście osoby w wieku zaawansowanym a inaczej młodego człowieka, który nie miał najmniejszego powodu by odejść z tego świata a jednak odszedł, z wyboru. 



niedziela, 24 września 2017

Na bieżąco...




No i zachciało mi się być na bieżąco, doinformować się politycznie, bardzo głupia zachcianka to była...

"Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim."

G.Orwell Folwark zwierzęcy

sobota, 23 września 2017

Deszcz...deszcz...deszcz

Jak ja mam już serdecznie dość deszczu...
Wczoraj jeden jedyny dzień suchy a nawet słoneczny się przydarzył, a dzisiaj wszystko wróciło do normy czyli...deszcz.
Zapłakany ogród, zasmarkany taras, chłodno i odpaliłam kominek.
Centralne ruszyło już jakiś czas temu, ale żywy ogień w kominku to jest to, gar gorącej kawy w ręku i jesień nie straszna.
Tak więc z ważenia dyń nic nie wyszło, a ciekawi mnie kilka okazów. Nie sadzę tych olbrzymich, bo cóż ja bym z taką wielką dynią zrobiła, ale Pink Jumbo Banana całkiem spore są i ciekawi mnie ich waga.
Od tego deszczu leniwiec mną zawładnął, w ogóle dochodzę do wniosku że im starsza tym bardziej leniwa się robię i wcale mi to nie przeszkadza :)
Nie żeby całkiem nic, coś tam poudawałam że robię, pokręciłam się po domu, ale wielkiej weny nie mam. Tym bardziej że remoncik naprawczy po zalaniu domu, dopiero latem planuję, więc po co się starać jak i tak nic nie widać ;) 
Jak się nic w pogodzie nie ruszy to w depresje popadnę totalną i nawet moje prochy mnie z niej nie dźwigną.
Aaaa... octy nastawiłam i ciasto upiekłam, a teraz rozgrzewam się dodatkowo lampką jakiegoś hiszpańskiego wina, całkiem przyzwoitego w smaku, z regionu don Kichota ;)
Octy, octy, nastawiłam na razie gruszkowy i jabłkowo-malinowy. Przepisów na octy jest w internetach na kopy, każdy je modyfikuje na swój sposób. Ja robię zawsze tak samo. Na litr przegotowanej wody daję dwie-trzy łyżki miodu lub cukru. Dzisiaj poszedł w użycie cukier trzcinowy, bo miód został podstępnie wyżarty przez Połówka a słoik ukryty. Słodką ostygniętą wodą zalewam owoce, by były dobrze przykryte wodą, na wierzch serwetka i gumka, i codziennie mieszam. Po mniej więcej czterech-pięciu tygodniach, gdy fermentacja się zakończy, płyn się uspokoi, owoce opadną, filtruję przez filtr do kawy i zlewam do ciemnych butelek. Dzisiaj jako starter do każdego słoja dolałam kieliszek octu jabłkowego który mi się już kończy, liczę że dzięki temu fermentacja szybciej ruszy, zobaczymy.
To jest pyszny, własny, jabłkowy dwulatek, o pięknym złoto-słomkowym kolorze, niestety zaraz dno zobaczę i zanim nowy dojdzie będę się musiała posiłkować kupnym. Lubię winny z Modeny, a w formie kremu, mogę jeść go z chlebem, odrobiną oliwy i czosnku.


A tu nowe nastawy, z lewej gruszkowy, z prawej jabłkowo-malinowy. Czekam...


Mam zamiar nastawić jeszcze jeden słój z octem winnym, bo tegoroczny winogron na razie to tylko na ocet się nadaje, chyba że jeszcze słońce sobie o nas przypomni i pozwoli dojrzeć owocom.
Octy owocowe/ziołowe wracają do łask, i dobrze, bo to bardzo wszechstronny składnik wykorzystywany w kuchni, w celach leczniczych i kosmetyce. Warto się wysilić i zrobić własne octy.

A skoro już jesień to...


i jesienne koty
Ciumka musi być w centrum, zawsze wyjeżdża z krzesełkiem na środeczek, musowo dwie poduchy, coby sobie na dupencji odcisków nie narobić ;)


a tu Kituś-a, uwiła sobie gniazdko na kocach ;), mam podejrzenie że Ciumka może być ciotką Kitusia, na pewno są spokrewnione.


I nastał czas dokarmiania bezdomniaków, to znaczy dokarmianie trwa cały rok, ale wraz z jesienią przy miskach zaczyna się ruch. W lecie pełna miska czasem trzy dni stoi, a teraz codziennie wszystko wymiecione jest do ostatniej chrupki.


To Śleputka, towarzyszy nam od początku naszej wiejskiej przygody, wysterylizowana, niestety jednego oczka nie udało się uratować. Śleputka śpi u sąsiadów, stołuje się u nas, bo tu nikt kotów nie dokarmia, a ja robię za wariatkę, polska wieś.
Bianusia z chęcią by pomogła Śleputce czyścić miskę ;)



i na dobranoc...
najbardziej lubię te utwory kiedy w Budce śpiewał R.Czystaw, chyba ze mną jest coś nie tak, bo wszyscy wolą Cugowskiego  





piątek, 22 września 2017

Na pomarańczowo...





Dyniobranie

Dzisiaj zaczęłam dyniobranie, zdrowe skarby jesieni, będą mnie rozgrzewać w zimowe dni, kremową zupą, pieczone na ostro, syropem w kawie, i w cieście do kawy, i pod każdą inną postacią. Surowa w surówce pyszna tysz jest. Moje pieseły też dynią nie pogardzą, mają upodobania jak ich pańcia ;). Najobficiej obrodziła bezłupinowa Mirinda, co mnie bardzo cieszy, bo i pesteczki pyszne bez wyłuskiwania, i miąższ też smaczny. Najsłabiej, bo jednym owocem Ambar, co prawda Rouge vif d'etampes też tylko jeden owoc wyprodukowała, ale za to solidnych rozmiarów. Kilka dyń zeżarły ślimaki golce, zostawiły tylko nienaruszone skorupy, takie puste wydmuszki. Jutro obfocę i poważę największe moje pomarańczowe, jesienne słoneczka. 
Na krzaczkach zostało jeszcze sporo niedojrzałych dyniek, liczę na słoneczną jesień by mogły urosnąć. 
Dla arbuzów i melonów nie był to dobry rok. Melony były trzy, ale mało słodkie, w przyszłym roku siać ich nie będę. Z arbuzami troszkę lepiej, sześć sztuk, trzy zjedzone a trzy jeszcze na krzakach, dochodzą.
A ja pomału popadam w dyniowy szał ;)
Wczoraj pieczona z z ziołami, podana z dipem czosnkowym

  
a dzisiaj kremowa zupa z orzechami i olejem konopnym, obowiązkowo z czosnkowymi grzankami :)


Miałam jeszcze nastawić dzisiaj ocet jabłkowo-malinowy, ale mi się nie chce, po dyniowych zbiorach deczko oklapłam ;)


Zostawiam pozdrowienia tym, którzy tu zabłądzą 🌺 

poniedziałek, 18 września 2017

***




...na wysokości...

Ursus

Pogoda, pogoda...


Górka zdobyta (bez cardiamidu!!!), dla mnie wyzwanie, dla górołazów przebieżka przed obiadem ;)
Zaczęło się standardowo, ledwie wsiedliśmy do samochodu zaczęło padać i znów dylemat, jechać nie jechać. Skoro się nam poszczęściło w poprzednią niedzielę to może i w tą się uda.
Udało się, kiedy stanęliśmy na początku szlaku, już tylko mżyło, później przestało. Własnym tempem, z kijkami, weszłam na...pół Giewontu ;)


Niestety zawsze musi być jakieś ale, więc..........ale chmury były nisko, panorama ze szczytu


a ta niebieska kropeczka to ja


widziana z wieży widokowej ;)


i sentencja ze szczytu



komuś przeszkadzały


 na dole taka przejrzystość powietrza, a na szczycie :( hmmm... taki lajf


...i to by było na tyle...

piątek, 15 września 2017

---

Byłam dzisiaj u mamy, odwiedzić i zrobić zaopatrzenie na weekend. Chyba jednak przeceniła własne siły i możliwości. Niby z jednej strony zdaje sobie sprawę że zdrowie wyciekło jak woda z dziurawego wiaderka, a z drugiej strony chciałaby być samodzielna i samowystarczalna, niestety...
Był płacz, była też propozycja powrotu na wieś...zobaczymy jak się sytuacja rozwinie. 
Z wizyty u laryngologa zrezygnowała, leki laryngologiczne przepisać może i kardiolog, po niedzieli będę dzwonić umawiać wizytę. W tym roku jeszcze pulmonolog i onkolog nas czeka. I mój kardiolog i mammografia. Głowa pęka w szwach, ach!!!

Do tego Bianka jeszcze nie jest ciachnięta i ryczy po nocach jak bawół, zero spania, masakra no! Ze psami wszystkimi muszę do weta się machnąć odwścieklić je, ogród stoi odłogiem a mi się dalej nic nie chce. Co zrobić żeby się zachciało chcieć? 
Mam skierowanie na TSH i anty-TPO, może tu jest "pies pogrzebany"?



czwartek, 14 września 2017

Frytki???

Poranna przebieżka po sklepach, sięgając po wątróbkę dla kotów i skrzydełka dla piesełków, stanęłam jak wryta. Jestem już stara i za nowościami nie nadążam, najpewniej. W życiu, nie najkrótszym już przecież, nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Przejrzałam lodówkę, były proste, karbowane, cienkie, długie, ale tych nie znalazłam, czyżby się wyprzedały "na pniu"??? Taka byłam ciekawa i niestety moja ciekawość nie została zaspokojona, kupić bym nie kupiła, ale tak chciałam zobaczyć jak TO wygląda 👀


środa, 13 września 2017

Lenistwo...



...totalne, ogarnęło mnie, pochłonęło, nic mi się nie chce, a właściwie bardzo mi się chce nic nie chcieć....
Dostałam ciężkiej alergii na słoiki, omijam je szerokim łukiem, duża zamrażarka ratuje mnie w tym roku, tak po prawdzie to wolę mrożonki od weków. Od kilku lat mrożę również pomidory, w całości, nie ma porównania do przecierów słoikowych, czy puszkowych, smak sosu czy zupy ze świeżych pomidorów w środku zimy, z koperkiem, też mrożonym zresztą, to jest to, smak lata w środku zimy :)

W niedzielę mój Połówek, próbował mnie kopnąć w cztery litery w ramach mobilizacji i ruszenia onych czterech liter z chałupy. Żal mi się go zrobiło, bo tak siedzi i siedzi ze mną, doooobra pojedziemy gdzieś. Pojechaliśmy. Oczywiście jak się wreszcie ruszyłam z domu, zaraz zaszło słońce i zaczęło mżyć, no...rmalka. Ogarnęła mnie jednak determinacja, skoro już wylazłam z pieczary, to przecież nie po to żeby zaraz wrócić, i dobrze, bo w końcu mżyć przestało, co prawda słońca już do końca dnia nie widziałam, ale się trochę dotleniłam i pochodziłam po górkach, choć dla mnie to całkiem forsująca wycieczka była, dałam radę, na cardiamidzie z kofeiną ;). W górkach były wodospadki ;)






"A tam w mech odziany kamień,
tam zaduma w wiatru graniu,
tam powietrze ma inny smak.
Porzuć kroków rytm na bruku,
spróbuj, znajdziesz, jeśli szukać
zechcesz, nowy świat, własny świat."


...a góry dymiły...



Doszłam do wniosku że lenistwo jest zaraźliwe, a ja zaraziłam się od hordy kotów moich.

Suszę maliny, do zimowych herbatek, nie o witaminy mi w zasadzie chodzi ale o smak :), no chyba z tydzień mi zejdzie, kto suszył maliny ten wie że wcale łatwe to nie jest, ale warto :)




piątek, 8 września 2017

Jesienna zaduma.





Strach. Ostatnio coraz częściej mnie nawiedza strach, strach o mamę. Ostatnie kilka miesięcy nadwyrężyło bardzo mocno jej kruche zdrowie. Pogodziła się z tym, że czas wspomóc się wózkiem, choć nie, wcale się nie pogodziła, tylko nie ma wyjścia. I do tego zarządziła, oświadczyła, że jest jesień i wraca do miasta. Kilkuetapowa ekspedycja wczoraj dobiegła końca. Przeprowadzka zakończona. Mama stwierdziła że nie wie czy w przyszłym roku zdrowie jej pozwoli, by zjechać na lato na wieś, a ja widzę że tak właśnie może się zdarzyć, i to ziarno niepokoju, i strachu o mamę, ciągle mnie dręczy. Najchętniej zostawiłabym ją u siebie na stałe, ale nie można nikogo uszczęśliwiać na siłę, pozbawiać prawa decydowania o sobie. Mam mętlik w głowie, muszę sobie to wszystko poukładać.

Choć nie chcemy, to jednak jesień już przyszła, a co tam jesień, zimowi "witacze" już się pysznią na rabatkach. Zimowity jak malowane ;)


...ale róże nie odpuszczają :)






 a miskanty kłosami chciałyby niebieskie stópki połaskotać ;)


Dla odstresowania kupiłam sobie farbki 😂, akwarelki, będę się jesienią bawić kolorami, pokoloruję sobie zimę, bo jesień sama w sobie jest bajecznie kolorowa. 
Dzisiaj zerwałam największego tegorocznego pomidora, jeszcze takiego w swojej krótkiej karierze ogrodniczki nie miałam, nie da się go zjeść na jeden raz, prawie półtora kilograma!



Dzisiaj kończę kryminał "Granice szaleństwa" A.Kava, następny czeka w kolejce, mroczno i straszno;)

Jutro sobota, będę się zbierać -do kupy- bo ostatnio czuję się jak rozrzucone puzzle. A w niedzielę może jakiś krótki wypad uskutecznimy, jeśli pogoda pozwoli, bo jak jest brzydko to wolę siedzieć w domciu, o tak...




:) Krzysiowi całkiem ładnie odrasta futerko :)