wtorek, 21 lutego 2017

Dynia, dyni, dynią...

                      Zadyniowana jestem solidnie. Zapasów jeszcze mam sporo. Po nieudanym poprzednim sezonie, kiedy na dynie polowałam po marketach, w następnym roku przesadziłam w drugą stronę i posadziłam dyń jak dla pułku wojska, ale od przybytku głowa nie boli, w końcu kocham dynie, właśnie pogryzam na surowo niedzielne dyniowe odkrycie.
Jak to zwykle ze mną bywa, nie mogłam się dogrzebać nazwy, karteczki z zapiskami zawsze znikają w tajemniczych okolicznościach, a tym razem na kuchenny stół trafiła ta dynia:




I mimo że nie mam zanotowanej nazwy, i nie wiem czy to czasem nie hybryda, i nie wiem również co wyrośnie z nasion, to dwie sadzonki wysadzę do ogrodu mając nadzieję że roślina powtórzy wybitne walory smakowe.
Miała być zupa krem, trochę zaniepokoił mnie smak dyni, owocowo-marchewkowy, słodziutki, miąższ twardy, suchy. Jeśli w przyszłym sezonie owoce powtórzą smak, to będzie idealna na dżemy, syropy, ciasta. Zupa też wyszła wyśmienita, o bogatym, głębokim dyniowym smaku. Co prawda potrzebowała więcej przypraw, soli, curry, czosnku itp, ale smak, 100% dyni w dyni, dotykał ideału, a za taki uważam smak zupy, którą jadłam wiele lat temu w Berlinie, w maleńkiej restauracyjce przypominającej bibliotekę, i od której to zaczęła się moja wielka dyniowa miłość :).  Myślałam że dynia mnie już niczym nie zaskoczy, a jednak :)
Oczywiście moja zupa dyniowa nie zawiera żadnych innych warzyw oprócz dyni, w innym przypadku jest to zupa jarzynowa z dynią ;)))


2 komentarze:

  1. Uwielbiam dynię i już do niej tęsknię... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Została mi jeszcze tylko jedna, ale za to spora Rouge vif de'tampes, a potem to już tylko topinambur do następnego dyniowego sezonu ;)

      Usuń