poniedziałek, 1 sierpnia 2016

...sierpniowe dni...

-Gdy sierpień wrzos rozwija, jesień krótka, szybko mija-

I pożegnaliśmy lipiec, przemknął szybko, na kolejny przyjdzie czekać dwanaście miesięcy, każdy dzień zbliża nas do jesieni, wokoło jeszcze mnóstwo kolorów i zapachów ja jednak czuję na plecach jej oddech, i mimo że potrafi być piękna, ciepła i kolorowa, to nie tęsknię za nią.

 Ostatnimi czasy leń mnie trzyma mnie mocno w objęciach, pogoda nie na moje zdrowie, siłaczką nigdy nie byłam, ale z biegiem lat kondycji ubywa w zastraszającym tempie. Nie mogłam jednak patrzeć już na męczące się w doniczkach hortensje. Miejsca stałe dostały nowe nabytki: Levana, Wim's Red, Phantom i Silver Dollar, niech rosną mi piękne, wielkie i zdrowe :), doczekały się także wysadzenia margerytki, niech zima będzie dla nich przychylna.



Mile zaskoczyły mnie lilie, dwie cebule lilii drzewiastej, posadzone w maju, zakwitły, są piękne, ogromne, oszałamiają zapachem, zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia ;), niestety zapomniałam nazwy, jak zwykle zresztą.



Wielką radość sprawiły mi w tym roku dynie. Pięknie rosną i owocują, już szykuję się na rozgrzewające jesienne zupy, placki, syropy, z tych zdrowych i słonecznych warzyw. Już sam energetyczny kolor dyniowej zupy działa w zimie jak dotyk słonecznych promieni. Jeszcze mają przed sobą co najmniej miesiąc dojrzewania, wigoru im nie brakuje, wyszły z warzywnika i powędrowały na łąkę, której teraz nie można skosić, wprowadziłam bowiem zakaz "tykania" dyń. Identyfikacja nazw nastąpi dopiero jesienią, bo w buszy ogromnych liści nie jestem w stanie dobrnąć do znaczników. Moje słoneczka.






Połowa lata już za nami a ja nie mam szansy na najmniejszy urlopik, namiastką -niemanego- urlopu ma być dla nas seria kąpieli leczniczych, cóż, lepszy rydz niż nic ;). W przepięknym starym basenie, wzorowanym na tureckiej łaźni, będziemy regenerować w fluorkowo-siarczkowej wodzie nasze nadwątlone  brakiem urlopu organizmy ;) 


W tym roku są dłuższe kolejki, więc zabiegi zaczniemy dopiero w połowie sierpnia. Wczoraj wykupiliśmy karnety, pospacerowaliśmy po górkach, co dzisiaj czuję w...łydkach. Niestety nie mogłam się oddać obżarstwu w mojej ulubionej cukierni, musiałam się zadowolić kawą i odrobineczką tortu szwarcwaldzkiego ukradzioną mojemu Połówkowi z talerzyka. Dieta, dieta, dieta.


Przede mną wieczorny spacer z moją watahą, może dzisiaj na nocnym niebie uda mi się zobaczyć Perseidy, w końcu zbliżamy się do najwyższej aktywności onych, najwyższy więc czas wypatrzeć jakieś i pomyśleć życzenia, może się spełnią ;)
cdn.
Zaglądającym dobrej nocy i radosnego poranka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz